Tożsamość współczesnego człowieka składa się z jego sfery wewnętrznej, charakteru, poczucia przynależności narodowej, religijnej lub środowiskowej i … danych osobowych. Dane osobowe pozwalają na identyfikację jednostki, a wykorzystane przez osobę trzecią – służyć mogą kradzieży jej tożsamości.
Jeszcze nie tak dawno temu, dla podrobienia dowodu osobistego potrzeba było zawodowego fałszerza. Jego usługi były drogie, zaś kontakt do niego był ściśle chroniony. Dzisiaj natomiast nowoczesna technologia druku stała się powszechna. Do wyprodukowania dowodu osobistego na cudze dane nie potrzeba już drogiego fałszerza. W dodatku, ponieważ polski system prawny zawiera poważną lukę w postaci możliwości produkowania dowodowych osobistych tzw. kolekcjonerskich, posłużenie się cudzą tożsamością stało się proste i powszechnie dostępne. Kosztuje taki kolekcjonerski dowód osobisty niewiele. Kilkaset złotych. Ofert są setki.
Zdradzona tożsamość. Koniec najgorszego miesiąca w życiu
31 stycznia 2019 roku, okolice godziny 14.00. Wychodząc z pracy, usłyszałem, że już koniec stycznia, od jutra będzie tylko lepiej.
Cały styczeń żyłem między pracą, a Oddziałem Intensywnej Terapii jednego z warszawskich szpitali. Wizyty na oddziale trwały od godziny 16.00 do 17.00. Każdy dzień przynosił niespodziankę lub wieścił tragedię. „Będzie żył” – mówił lekarz. „Stan agonalny, umiera” – dodawał po kilku dniach. „Jednak idzie na życie”. A jednak nie. Styczeń przyniósł wiele emocji. Po ostatnim dniu stycznia miało już być tylko lepiej.
Po drodze na tramwaj wraz z mamą zaszedłem do mieszkania. Położone nieopodal pracy mieszkanie znajduje się w remoncie. W jego trakcie umknęło mi wpuszczenie inżyniera na przegląd wentylacji. Nadrabiając tą zaległość, umówiłem się z inżynierem na przegląd, zabrałem inżyniera do mieszkania, prężyłem się z dumy, że pół roku spóźniony wykonałem ten nieprzyjemny obowiązek przeglądowy. Mama, miast ściskać mnie z radości wykonanego obowiązku, wręczyła mi karteczkę. Miała być w drzwiach. Przeze mnie niezauważona. Prośba o kontakt z numerem telefonu. Pomyślałem o niezadowolonym sąsiedzie, akwizytorze lub bliżej nieokreślonym kimś. Do głowy mi nie przyszło pomyśleć o… windykatorze.
Głos w telefonie był męski, bardzo miły do słuchania i stanowczo ugrzeczniony. „Długo musiałem pana szukać, bo ten adres, co nam go pan podawał już jest nieaktualny”. Jaki adres podawałem? Nigdy pod tym adresem nie mieszkałem. A nie zaszła pomyłka – pytam grzecznie i rozbawiony. Od słowa do słowa, wymieniając się kolejnymi literami i cyframi z numeru mojego dowodu osobistego i PESEL, wyszło, że pomyłka nie zaszła. Dwa produkty finansowe. Na kwotę prawie 40.000,- złotych. Zaciągnięte w październiku roku ubiegłego. O szczegóły do oddziału.
Z relacji mamy wiem tylko tyle, że stałem się blady. Zresztą i ona, stojąca obok podczas rozmowy, nie grzeszyła rumieńcami. Co robić? Co się stało? Oddział banku czy oddział szpitalny. Po spojrzeniu na zegarek ustaliłem, że przy odrobinie szczęścia można pójść i do oddziału banku i do oddziału szpitalnego; byleby w oddziale banku nie spędzić dłużej niż kwadrans.
10 – minutowa podróż Uberem trwała wieczność. Mama niech jedzie do taty na oddział szpitalny. Pojechała. Do oddziału banku wszedłem sam. Kolejki nie było. Pani wydawała się miła. Identyfikuję się dowodem osobistym. Wypytuje o szczegóły kredytów, które to szczegóły skrzętnie notuję na małych, biurkowych karteczkach łapczywie zagarniętych spod ręki urzędniczki bankowej. Wszelkie wydruki z umów dostępne po złożeniu wniosku. Nie chcę składać wniosku, nie chcę nic podpisywać. Urzędniczka dała się namówić na okazanie mi na ekranie komputera wzoru podpisu. Krzyczę z radości, że nie mój, pokazuję jej podpis z dowodu. Ona niewzruszona, patrzy się dziwnie. Stanowczo wskazuję, że nie złożę żadnego wniosku na piśmie, gdyż w tym wszystkim musiał współdziałać pracownik banku.
Zniszczona intymność. Zmiana oddziału
Z oddziału banku do Oddziału Intensywnej Terapii jechałem spokojnie. Myślałem, że przecież to był zupełnie inny podpis. A zatem udowodnię, że to nie ja. Mam punkt zaczepienia. Dojechałem.
Kierowca zatrzymał się od innego wejścia do szpitala, od tego wejścia, przy którym przechodzi się obok prosektorium. Zaczęły mnie dręczyć smutne myśli. Doszedłem na oddział. A dzień ten wypadał „pomiędzy”. Pomiędzy informacją, że jest stan agonalny, a nadzieją tego, że ojciec odzyskał reakcję oddechową i relatywną przytomność.
Powiedziałem ojcu o sytuacji. Ojciec ściskał mi rękę, tak jakby chciał mnie pocieszyć. Nic nie mówił. Zresztą nie mógł mówić, mógł tylko ruszać ustami. Podobno wystarczy kilka dni pod inkubatorem i człowiek – istota przecież tak doskonała – zapomina, jak się przełyka, jak się mówi i jak się oddycha. Zanikają mięśnie.
Ściskanie ręki błogo kontrastowało ze ściskaniem w gardle. Windykator. Kredyt. Nie mój kredyt. Nie mój dowód – ten mam w kieszeni. Czy to mógł być ktoś bliski? Ktoś, kogo znam?
Skróciłem pobyt u taty; powiedziałem ojcu, że chcę jak najszybciej na policję. Jak już wyszedłem i wszedłem do Ubera, poczułem się źle. Ukradziono mi te paręnaście minut wizyty. Ale to w sumie ja niepotrzebnie się śpieszyłem. Oby to nie była ostatnia wizyta.
Czujność wiary. Czy wierzyć ofierze?
Dojechałem do komisariatu. Najpierw trzeba się udać do dyżurnego. Dyżurny ma ważne zadanie: musi się rozeznać w problemie i ludzi z błahymi sprawami odesłać z kwitkiem albo do innego komisariatu. Na szczęście nie byłem pierwszy i zdążyłem się rozeznać w taktyce. Nie dać się odesłać. Skrótowo powiedziałem o sytuacji. Gdzie są dokumenty? Nie ma, mam tylko dane umowy kredytowej spisane na karteczkę. „Proszę wrócić z dokumentami”. Nie chciałem w banku zostawiać żadnego swojego podpisu. Sprawa jest z dzisiaj. Od razu zgłaszam. Chcę, żeby policja wystąpiła do banku o dokumenty. Bez mojego podpisu. Nie wiem, kto z kim współdziała.
Przeszedłem selekcję. Mam czekać na funkcjonariusza przyjmującego zawiadomienia o przestępstwie.
Przede mną była starsza kobieta z córką. Na coś ją chyba naciągnęli albo próbowali naciągnąć. Młody mężczyzna, była mowa o jakimś rowerze. Funkcjonariusz idzie do dyżurnego po krótkie sprawozdanie, z oglądu sytuacji, wynika, że w mojej sprawie. „Jakiś pan udaje, że nie zaciągnął kredytu i opowiada, że ktoś się pod niego podszył”. Co!? – w środku, w tym moim środku, wyję z bólu.
Funkcjonariusz się wita. Patrzy w oczy. Wygląda poczciwie i uczciwie. Nabieram otuchy. Przedstawiam się, pokazuję dowód. Opowiadam do protokołu. Dostaję nawet kawę. Czynności techniczne stały się dobrą okazją do wypytania, o co chodzi z tymi kredytami. Jest bardzo dużo wyłudzeń, kolekcjonerskie dowody osobiste. I dużo osób, które udają. Najczęściej z przyczyn rodzinnych. Może dlatego dyżurny tak mnie skomentował. Tylko, że ja nie mam żony, przed którą musiałbym odgrywać teatr i udawać, że nie przepuściłem pieniędzy z zaciągniętego za jej plecami kredytu.
Po podpisaniu protokołu zawiadomienia o przestępstwie, otrzymałem zaświadczenie. Jedna z naturalnych – wydaje się – praktyk, dopiero od niedawna stała się standardem. Człowiek dostaje poświadczenie, że złożyło się określone zawiadomienie, numer sprawy i dokument, który potwierdza, że coś w jego sprawie się dzieje i dziać będzie. Nie zauważyłem, że wpisano błędny PESEL i pomylono nazwisko. Wychodząc z komendy, odczuwałem ulgę. Uber do mieszkania mamy. Ten wyłudzony kredyt kosztował mnie już ponad 100,- złotych na Ubera.
Wieczór był smutny i skończył się na dywagacjach. Czy po tym ściskaniu ręki przez ojca na Oddziale Intensywnej Terapii i po ruchach jego gałek ocznych, można odczytać, że on zrozumiał, co do niego mówiłem. Mama uważała, że nie. Ja uważałem, że tak. Zobaczymy. Tego się już jednak nie dowiem.
W nocy dostałem jeszcze instrukcje od siostry. Załóż konto w Biurze Informacji Kredytowej, złóż wniosek o nowy dowód osobisty. Z takimi planami na dzień następny poszedłem spać.
Nie kredyt, a lawina kredytów
Z samego rana udałem się do pracy. Mam tam kserokopiarkę, za pomocą której mogłem zrobić skan dowodu osobistego potrzebny do założenia konta w Biurze Informacji Kredytowej. Nomen omen– z tego co czytałem, to właśnie nie można przesyłać skanów swojego dowodu osobistego. Ktoś może bowiem wykraść wszystkie dane. Do BIK jednak trzeba wysłać. Po pewnych problemach z uwierzytelnieniem (jakość skanu), udało się założyć konto w BIK. Wykupiłem usługi alertów i raportów. Już pierwszy raport zrzucił mnie z nóg.
Prawie dziesięć nie-moich wniosków kredytowych złożonych w ciągu kilku dni października 2018 roku. I na szczęście – tylko jeden dodatkowy kredyt, w innym banku i na mniejszą kwotę. Wnioski łącznie opiewały na ponad 200.000,- złotych. Kredytów zaciągnięto na ponad 40.000,- złotych, skuteczność: 20%.
Ten drugi kredyt zaciągnięto tego samego dnia w oddziale innego banku, położonym na terenie innej dzielnicy miasta stołecznego Warszawy.
Co prawda, sprawca musiał operować w promieniu 1 km od Dworca Centralnego, ale już ten jeden kilometr spowodował, że właściwymi dla prowadzenia sprawy będą dwie różne prokuratury rejonowe.
Zakasałem rękawy i zabrałem się do pisania. Pisania zawiadomienia o popełnionym przestępstwie. Szczątkowe dane pozbierałem w całość, wskazałem wszystkie nie-moje wnioski kredytowe, nie moje umowy kredytowe i nie moje adresy. Zresztą – wracając do adresu zamieszkania podanego przez windykatora. Okazała się pod tym adresem mieścić restauracja ukraińska, zaś poprzednio adres ten był adresem rezydencji Ambasadora Syryjskiego. Islamiści, czy Ukraińcy? Sprawa ma więc wątek międzynarodowy.
Wszystkie te wnioski kredytowe i obydwie umowy ujawnione w BIK musiały lub mogły być zawarte przez jednego człowieka. Podszywającego się pode mnie złoczyńcę bez sentymentów. Łobuza, zaburzającego spokój mojego ducha i destruującego moją zdolność kredytową. Gwałciciela mojej intymności.
Zaprezentowałem podejście taktyczne. Skoro zachodziło duże prawdopodobieństwo, że za wszystkim stoi jedna osoba, postanowiłem złożyć zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Po to, aby następnie Prokuratura Okręgowa wskazała jedną prokuraturę rejonową właściwą do prowadzenia sprawy, zaś sprawca kredytów poniósł surową karę.
I tak, niechcący i niezamierzenie, kierując zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie, moja sprawa na chwilę stałą się ofiarą politycznych przepychanek.
Jak polityka wdarła się do serca wydarzeń
Kilka dni po tym, jak zawiadomienie zostało złożone na biurze podawczym Prokuratury Okręgowej w Warszawie, w sekretariacie wydziału organizacyjnego pozyskałem informacje o osobie referentki sprawy.
Współczesny Internet zbliża ludzi. Szybkie wpisanie do wyszukiwarki imienia i nazwiska referentki wyświetliło bliższe informacje o niegdysiejszej gwieździe prokuratury. Najtrudniejsze sprawy, medialne sprawy, najpoważniejsze przestępstwa gospodarcze. Prokuratura Krajowa, a jeszcze rok wcześniej apelacyjna. Teraz okręgowa. Spada coraz niżej, szczebel po szczeblu.
Czystki w prokuraturze nie robi się masowo i gwałtownie. Protesty degradowanych mogłyby zaszkodzić władzy politycznej. Do cichej czystki stosuje się metodę salami. Albo też – metodę lekkich kopniaczków, jeżeli ktoś tak woli nazwać tą strategię. Zaczyna się od szczebla niżej. Nie ma sensu krzyczeć, władza się zmieni, łatwo będzie szczebel wyżej awansować. A teraz wystarczy przeczekać. Nadchodzi jednak kolejny rok. I kolejny szczebel niżej. Robi się już niebezpiecznie nisko, ale… za późno na protest. Czystka w prokuraturze krajowej lub apelacyjnej (aktualnie: regionalnej) to jest temat medialny. Ale nikt się nie skarżył. Gdyż to był tylko szczebel niżej. I tak oto, po jakimś czasie stało się za późno na protest.
Dzwonię do referentki, przedstawiam się, pytam, czy już wyznaczono prokuraturę, która będzie się zajmować wszystkimi kredytami na raz. Referentka mówi, że przyszły tydzień, moich akt jeszcze nie ma na biurku.
W kolejnym tygodniu; dzwonię bezpośrednio na biurko referentki. Odbiera mężczyzna. Rzetelnie i pomocnie kieruje mnie do sekretariatu. W sekretariacie informacja: referentka już jest w prokuraturze rejonowej; roku nie zdążyła przepracować w okręgu. O mojej sprawie – ani widu, ani słychu. Zgubiła się, ale się znajdzie. Na pewno jest na biurku.
Dopiero w kolejnym tygodniu wyznaczono właściwą prokuraturę rejonową. A czas oczekiwania na nadanie mojej sprawie biegu wykorzystałem do kontemplacji nad tym, że to o czym się nie mówi (politycznie motywowane kadrowe roszady w prokuraturze) stały się czymś dla mnie namacalnym. Moja własna sprawa została bowiem wytrącona z dynamiki.
Przy innej okazji, rozmawiając ze znajomym byłym asesorem prokuratorskim, pozyskałem wiedzę, że tak po prostu jest. Władza absolutna mogłaby uderzyć raz, a mocno. Woli jednak kopać i podkopywać, powoli spychając w dół. Jest ciszej i mniej krwi.
Jak sprawa wróciła na właściwe tory i od razu wywróciła się do góry nogami
W końcu została wyznaczona jedna spośród dwóch właściwych terytorialnie prokuratur. Z rozmowy z policjantem dowiedziałem się, że włączono do sprawy moje ustne zawiadomienie i mają już dokumentację z jednego banku. Czekają na drugi bank. Nie powinno być jednak problemu. Należy czekać i uzbroić się w cierpliwości. Wyjaśnianie sprawy może potrwać do roku, po czym z BIK skasowane zostaną moje dane. Odzyskam więc zdolność kredytową. Tyle że za rok. Mam czekać na wezwanie na ponowne przesłuchanie.
Poczucie, że kontroluję sytuację, dawało mi błogi spokój. Pod koniec marca otrzymałem wezwanie na przesłuchanie. Tyle że z zupełnie innej komendy. Nie zgadzała się również sygnatura i rok sprawy – 2018. Ja swoją zgłaszałem w 2019 roku. Pierwsze znaki sygnatury wskazywały na przestępstwo gospodarcze. Policjantka, której numer telefonu był wskazany na wezwaniu, telefonicznie nie chciała przekazać mi szczegółów. Ale za to zgodziła się przyśpieszyć termin przesłuchania.
Przebieg przesłuchania mnie zaskoczył. Chodzi bowiem o jeszcze inny kredyt, nieujawniony w BIK. Kredyt wzięty na te same, moje dane, z których nie zgadzał się tylko adres. Kredyt zaciągnięty w tym samym czasie, co dwa poprzednie.
Tym razem jednak zadziałał sam bank, a konkretnie jego departament do spraw zwalczania nadużyć. Sprawca zdążył jednak zawrzeć umowę i wypłacić przyznany kredyt: 60.000,- złotych. Przeżyłem raz odmowę kredytu na komputer za 8.000,- złotych. A tutaj 60.000,- złotych.
Skuteczność przestępcy rośnie do 50%. Wnioski kredytowe ujawnione w BIK obejmują łącznie kwotę ok. 200.000,- złotych. Podszywiciel uzyskał łącznie kredyty na co najmniej 100.000,- złotych.
Budujący był fakt że jakiś bank trzeźwo zareagował wcześniej i sam złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Jednocześnie jednak, fakt, że nie był to kredyt ujawniony w BIK, a wręcz przeciwnie – był to kredyt, o którego zaciągnięciu nie miałem w ogóle pojęcia, całkowicie rozbił moje zaufanie do kontrolowania sytuacji.
Ktoś wciąż ma mój podrobiony dowód osobisty. Może kupować telefony na abonament, może zaciągać pożyczki parabankowe, może popełniać „w moim imieniu” wykroczenia. Może. Gdyż skądś miał moje dane. A ja nawet nie wiem i być może nigdy się nie dowiem. Nie dowiem się, skąd miała ta osoba moje dane, ale także co dokładnie zrobiła przy wykorzystaniu moich danych.
Oblicze złoczyńcy. Twarz zwykła, wręcz uczciwa
Podczas przesłuchania doszło do okazania wizerunku na podrobionym dowodzie osobistym. Podszywiciel okazał się być mi nieznanym osobnikiem. Odczułem ulgę. Drażniła mnie bowiem myśl, że ktoś mi bliski mógł uzyskać dane z dowodu osobistego. Że ktoś mógł mnie zdradzić. Że to nie przypadek. Chociaż rozsądek i rozmowy z policjantami mówiły co innego.
Oblicze podszywiciela było zwykłe. Ja jestem ciemny, on był blondynem. Wydawał się być dość schludnym osobnikiem. Twarz też była schludna, rysy łagodne. Zwykły człowiek. Po twarzy, możnaby pomyśleć, że uczciwy.
Przy okazji konfrontacji z moim podszywicielem, policjantka opowiedziała mi, że to nie tylko moja historia. Takich historii jest wiele.
Wiele historii i jeden morał
Przyszła raz do mojej pani policjantki kobieta. Była młoda. I zdruzgotana. Zawarła umowę przedwstępną nabycia mieszkania; wpłaciła zadatek. Kilkadziesiąt tysięcy złotych. Miała wstępną pozytywną decyzję kredytową; wystarczyło zanieść umowę przedwstępną do banku, podpisać umowę kredytu, podpisać umowę sprzedaży i jej wymarzone pierwsze mieszkanie miało stać się pierwszym jej własnym domem.
Problem w tym, że bank ostatecznie nie udzielił jej kredytu. W BIK pojawiła się bowiem informacja o innych kredytach i niespłacaniu tych kredytów. Czy sprzedająca zwróci jej ciężko zarobiony zadatek za mieszkanie? Była zdana tylko na łaskę sprzedającej – brak uzyskania kredytu hipotecznego to tylko jej sprawa.
Przyszedł raz starszy pan. Kluczył i płakał. Po badaniach grafologicznych okazało się, że podpis na umowie kredytu był jego. Czy się wstydził przyznać rodzinie, czy też odwlekał moment pojawienia się windykatora? A może trafił na profesjonalnego oszusta.
Morałem mojej i mojej podobnych historii jest to, że zawsze można paść ofiarą oszustwa. Dlatego trzeba być czujnym. Nie można udostępniać na każdej stronie internetowej swoich danych osobowych. Trzeba się wzdragać i odmawiać zostawiania kserokopii dowodu osobistego sieciom komórkowym, bankom i sprzedawcom ratalnym. Już zupełnie nie wolno zostawiać dowodu osobistego w zastaw. Odmawiać przesyłania skanów dowodu osobistego. Świat nowych technologii jest bowiem niebezpieczny. Całkowicie zabezpieczyć się przed ryzykiem nie można. Można jednak zmniejszyć ryzyko, że ktoś ukradnie nam tożsamość i wyzyska tą tożsamość dla zrobienia nam lub komuś krzywdy.