Kotylion w narodowych barwach był jednym z piękniejszych gestów rządów Platformy Obywatelskiej i PSL oraz prezydentury Bronisława Komorowskiego. Z okazji świąt państwowych, politycy i urzędnicy masowo występowali z kotylionem na piersi. Wszystko zaś zaczęło się od prezydenta Komorowskiego w dniu 2 maja 2011 roku. Zaapelował on do powszechnego noszenia w Dniu Flagi (2 maja) barw biało czerwonych właśnie w formie kokardy narodowej. Później przeszło na inne święta i uroczystości państwowe.
Dla sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że kotylion nosił także prezydent Lech Kaczyński. Apelu prezydenta Komorowskiego posłuchali jednak politycy koalicji rządowej oraz opozycji lewicowej. Wielość zaś kokard narodowych symbolicznie wyniosła polityków centrum i lewicy ponad polityczne podziały i ponad zawłaszczanie patriotyzmu przez niektóre środowiska polityczne.
Krew wrze na prawicy
Prawica ma niepokojącą tendencję do zawłaszczania patriotyzmu. Kreując realne lub fikcyjne podziały nie potrafi przyznać, że wizja innych partii politycznych i ruchów ideologicznych także może mieć na celu dobro Polski.
Barwy narodowe są naturalnym elementem „wyposażenia” polityka prawicy. Środowiska centrowe, lewicowe i ludowe zwykle natomiast nie lubią epatować kolorem biało-czerwonym. Pewnie środowiska te nie chcą być porównywane do nacjonalistów i radykałów.
Aż wreszcie pojawił się kotylion. Narodowa kokarda na marynarkach Tuska, Komorowskiego, Gronkiewicz-Waltz. Duża, okrągła, dumna. Krew zawrzała na prawicy – ratunku, ratunku, ktoś się waży być bardziej biało-czerwonym.
Nie dziwne więc, że po zmianie rządów na rządy Prawa i Sprawiedliwości powoli eliminuje się lub ogranicza się zwyczaj noszenia kotyliona. Para prezydencka podczas obchodów 3 maja 2018 roku miała przypięte prostokątne flagi. Kotylion to bowiem symbol wyzwolenia spod politycznego schematu zawłaszczania patriotyzmu. Kotylion to symbol niebezpieczny dla prawicy. Gdyż odbiera prawicy monopol na patriotyzm.
Lewico, nie wstydź się
Jest rzeczą dziwną i wręcz niepojętą dystans lewicy do barw biało-czerwonych. Można to sobie tłumaczyć brakiem hipokryzji. Często bowiem krzyk w barwach biało-czerwonych przybiera kolor brunatny lub pusty. Pusty, bo łączy się z „tanim” zdobywaniem elektoratu na „wabik” patriotyczny. Bez oferowania wyborcom realnych, zgodnych z interesem narodowym, rozwiązań ustrojowo-społecznych.
Dystans lewicy do barw narodowych otwiera pole do zawłaszczania patriotyzmu przez środowiska prawicowe. A w ogólnym rozrachunku – przynosi szkodę. Gdyż to wygląda tak, jakby lewica przestawała być polska.
Przykładem dystansu do barw narodowych jest kampania do europarlamentu partii „Wiosna”. Roi się w niej od flag Unii Europejskiej. Złe to też nie jest. Brakuje jednak w tej kampanii barw narodowych. A przecież program „Wiosny”, pomyślany, jako dobry dla Polski, zasługuje na to, aby go nazwać programem patriotycznym.
Lewicowcy, załóżcie kokardę!
Lewicowcy współbudowali niepodległość Polski na równi z endekami i innymi środowiskami politycznymi. Program lewicowy, oparty na wrażliwości społecznej, a zatem na wrażliwości na dobro Polaków, jest programem patriotycznym. Jest wyrazem szczerej troski o Polskę; otwartej i tolerancyjnej miłości do Ojczyzny; miłości wrażliwej na dobro Polaków. I nie zmienia tego faktu to, że często jest to miłość krytyczna względem narodowych przywar.
Unikanie przez środowiska lewicowe barw narodowych wpasowuje się w prawicową manipulację symboliką narodową i w prawicowe zawłaszczanie dla siebie patriotyzmu. Patriotyzm to nie nacjonalizm i nacjonalizm nie jest równoznaczny z patriotyzmem. Jeżeli jednak lewica nadal będzie unikać polskich barw narodowych, nacjonalizm w odczuciu społecznym stanie się jedyną formą patriotyzmu.
Dlatego też, barwy biało – czerwone oraz troska o Polskę i Polaków powinny się stać kolorami i hasłami polskiej lewicy. W przeciwnym wypadku, środowiska, które już publicznie zawłaszczyły sobie moralność, środowiska, które już zawłaszczyły sobie monopol na swoją „rację stanu”, całkowicie zawłaszczą sobie polską państwowość.