Rzeczywistość zawodowa jest dla dziennikarzy brutalna. Niewielu udaje się przejść z opisywania tematów błahych do działalności opiniotwórczej. Ciężko zarobić na utrzymanie, a jeszcze ciężej – uzyskać stabilność finansową. O finansowym sukcesie lepiej nie myśleć. Dziennikarstwo jest po prostu biedne. Prasa upada, zaś publicystyka jest wypierana przez proste komunikaty i proste informacje. Podobnie jest z radiem i telewizją. Z własnych poglądów i własnych opinii ciężko więc wyżyć.
Problem biedy wśród dziennikarzy wyzyskali politycy. Partie dostają ogromne dotacje z budżetu państwa. Mają wolne środki, które w ten, czy inny sposób można wytransferować do tego, czy innego portalu internetowego lub tygodnika. Partie budują wpływy w spółkach państwowych i samorządowych. Łatwo można takie wpływy wykorzystać do zapewnienia „swoim” dziennikarzom … reklamodawców. Nie zapominając o publicznej telewizji i publicznym radio: tam można swobodnie obracać stołkami i stanowiskami, ferować nagrodami i premiami, instalować swoich i instalować wiernych.
Dziennikarze stają się politycznie skorumpowani. Skorumpowany dziennikarz nie jest złym dziennikarzem. Jest dobrym rzemieślnikiem swojego dziennikarskiego fachu. Sprzedaje produkt: propagandę. Może na tym nieźle zarobić. O wiele lepiej, niż pisząc artykuły o kradzieżach w warzywniaku. Dostaje nagrody, premie. Niekiedy może sobie pozwolić na samochód.
Partie potrafią się troszczyć o swoich. Dobra partia dba też o rodziny swoich dziennikarzy. Rady nadzorcze dla małżonków, publiczne posady. Niektórzy, bardziej obrotni i rzutcy, potrafią sobie sfinansować z polityki dość duże korporacje medialne. Żyć, nie umierać!
Same pieniądze to jednak nie wszystko. Gdzie jest moralność? A jaka jest moralność w pisaniu artykułów o kradzieży w warzywniaku? Przecież takie artykuły pisze się jedynie dla taniej sensacji. Nie analizuje się problemu biedy, uzależnień. Nie walczy się o lepszy system opieki społecznej. Nie docieka się motywów: był głodny, to ukradł, a może cierpi na zaburzenia psychiczne? Dlaczego więc w ogóle mówić o moralności? Moralność już dawno przestała być w Polsce kryterium oceny.
Wbrew pozorom sumienie też łatwo uśpić. Skoro ktoś dobrze zarabia, to znaczy, że dobrze wykonuje swoją pracę. Jeśli w dodatku popiera się partię finansującą, to dziennikarz ma poczucie, że realizuje wyższy cel. Łatwo jest też dobrać do zadań politycznych ludzi, którzy mają poczucie misji. Wśród dziennikarzy jest ich dość dużo: wystarczy zainwestować w „swoich”. A w systemie upartyjnionym, w upartyjnionych spółkach państwowych i upartyjnionych spółkach samorządowych są miliony na propagandę własnej opcji politycznej. Pieniędzy do inwestowania jest bardzo dużo. O wiele więcej, niż wyrzutów sumienia.
Dziennikarz skorumpowany jest zniewolony. Rynek pracy dla dziennikarzy jest taki, że tej pracy brakuje. Jak się zeszło na moralne psy, to praca jest tylko w partyjnych gazetach, partyjnych portalach i partyjnych stacjach telewizyjnych. Działa tu orwellowska zasada: „raz się skurwisz, kurwą zostaniesz”. Gdyż odwrót od skurwienia to bieda i bezrobocie.
Czy w Polsce jest możliwa zmiana? Wątpliwe. Do zmiany potrzeba politycznej kultury i politycznej moralności. Tej zaś nie wprowadza się ustawą, czy decyzją polityczną. Polityk, który zdecyduje się na ukrócenie procederu korumpowania dziennikarzy, szybko straci władzę. Zjedzą go własne wartości i zajadli krytycy. W imię wolności skorumpowanego słowa.